środa, 13 maja 2015

Dla kuglarzy bezpieczeństwo widowni jest najważniejsze

U jednych wzbudza lęk, a u innych wielkie zafascynowanie. Ogień – jeden z żywiołów, który tylko nieliczni potrafią okiełznać. Jedną z takich osób jest Radek Kozło, kuglarz z grupy Lumen Noctis.



Nowe Oblicze: Od jak dawna trenujesz fireshow? Co zapoczątkowało Twoją pasję?

Radek Kozło: Z ogniem ćwiczę ponad 3 lata, to taki substytut moich wcześniejszych zainteresowań, jakimi były sztuki walki. Fireshow to rozwinięcie moich umiejętności, daje szczyptę adrenaliny, pomaga rozwinąć koordynację ruchową, ale również sprawia sporo frajdy. Towarzystwo kuglarzy jest na swój sposób specyficzne i uprawiając tę dziedzinę człowiek nie może się nudzić.



NO: Twoją specjalnością są pokazy z kijem. Jak wyglądają takie treningi?
R. K.: Zaczynałem trenować sam, ale nie polecam tego zbytnio dla osób, które chciałyby zacząć przygotowania do tańca z ogniem. Powodem jest to, że praca w zespole, albo oglądanie jak inna osoba wykonuje dany ruch, daje lepszy efekt niż wałkowanie danego tricku samemu. Czasami dobrym rozwiązaniem jest zrobienie sobie przerwy od treningów i nieraz element, który nam nie wychodził, okazuje się banalny. Jeżdżę też na zjazdy kuglarsko-żonglerskie takie jak sloty, festiwale ogniowe, różnego rodzaju konwenty. Zaletą tego typu imprez jest spotykanie osób z grona kuglarskiego, dzielenie się swoimi osiągnięciami, jak i wspólna zabawa.



NO: Co na to mówi rodzina, znajomi?
R. K.: Rodzina ogólnie rzecz biorąc nie miała żadnych zastrzeżeń, z wyjątkiem ojca, bo miał wrażenie, że to moje ambicje życiowe i że chcę się utrzymać wyłącznie z występów, ale z czasem się przyzwyczaił. Ze strony znajomych sprawa wyglądała trochę inaczej. Na początku, jak jeszcze nie interesowałem się sztukami ogniowymi, każdy patrzył na to jak na taką dziecinną zabawę, a ja nie zważając na to nadal ćwiczyłem, aż zrobiłem się w tym dość niezły, ale podziw dopiero zaiskrzył po kupieniu pierwszego kija ogniowego i wykorzystaniu wcześniej nabytych umiejętności do sztuki bardziej pokazowej.

NO: Zabawa z ogniem bywa niebezpieczna. Zdarzył Ci się jakiś wypadek podczas występu?
R. K.: Takiego typowego wypadku raczej nie przeżyłem. Podczas treningów, racja, można się poobijać, ale nic groźniejszego się nie dzieje. Podczas występu sytuacja jest trochę inna, ponieważ sam fakt „machania” płonącym sprzętem daje trochę upustu na próbowanie tricków, których człowiek się uczy, ale jeszcze nie zdarzyło mi się, by z występu wyjść poparzonym. Raz tylko nawdychałem się oparów i miałem problemy z oddychaniem przez jakieś 20 minut. Cała sprawa obeszła się bez większego problemu, ale od tamtej pory dałem sobie trochę spokoju z pluciem ognia.


NO: A czy publiczność zgromadzona podczas takich pokazów może czuć się bezpiecznie?
R. K.: Tak, oczywiście, choć nieraz zdarzają się drobne wypadki. Raz pewna, niedoświadczona grupa nie przygotowała odpowiednio terenu pod występ, który mieli wykonać. Podczas pokazu wykorzystali „iskry”, czyli poi z dodatkiem włókna szklanego, lub podobnego materiału, co przy spalaniu daje ładne iskierki. Wadą tego jest to, że posiada to dość dużą temperaturę spalania i szybko się nie dogasza. Na koniec występu grupa je wykorzystała nie zwracając uwagi na publiczność, która była po bokach sceny, przez co parę osób miało lekko popalone ciuchy, a niektóre trochę się poparzyły.

NO: Jednak mimo takich incydentów, pokazy cieszą się dużym zainteresowaniem.
R. K.: Dla kuglarzy bezpieczeństwo widowni jest najważniejsze. W mojej grupie na przykład sami plujemy ogniem na siebie, albo stosujemy coś co się nazywa fakirami, czyli jeżdżenie ogniem po ciele.

NO: Czy zdarzyło się kiedyś, że ktoś z widowni chciał spróbować swoich sił w tym co robicie?
R. K.: U nas nie, ale słyszałem o występie znajomych z drugiego końca Polski, gdzie pijany widz chciał wziąć udział w występie. Oczywiście pierwszy raz miał poi w rękach, więc uderzył się płonącą pojką w bok głowy i spalił sobie trochę czupryny. Artysta lekko speszony podziękował ślicznie uczestnikowi, ale zaraz zgłosił się kolejny ochotnik. Ten czuł dryg. Trochę go poniosło i wyrzucił poi do góry, które następnie spadło mu na głowę.

NO: Pokazy często przerażają, ale i zachwycają, jednak niewiele jest takich osób jak Ty, które chcą mieć bezpośredni kontakt z tym żywiołem.
R. K.: Racja, występy powinny zawierać w sobie nutkę zachwytu, jak i grozy. Oczywiście lepiej, gdy jest więcej zachwytu, bo przerazić można na wieloraki sposób i niekoniecznie musi to być część występu. Wszystko zależy od artysty, co chce przekazać swoim występem. W Polsce społeczność kuglarska jest nawet w miarę liczna, lecz tylko niektórzy zostają artystami i wychodzą poza granicę „machania” dla zabawy i chęci popisania się przed znajomymi. Nie trzeba być mistrzem, by dawać dobre występy przed publiką, bo bywa niekiedy, że kuglarz znający się dość nieźle na rzeczy, tak naprawdę nie ma pomysłu na pokazanie tego co umie w ciekawy sposób, lub ma problem z pracą zespołową, co widać w występach grupowych. Najważniejsze jest czerpanie zabawy z tego co się robi i ciekawy pomysł na pokaz.

NO: Ogień uzależnia. To prawda?
R. K.: Szum płomienia, ciepło przelatujące obok ciała, muzyka rozbrzmiewająca w uszach, płynna sekwencja tańca, widok zszokowanych ludzi wokół sceny, przyjaciele obok, wszyscy wykonujący specyficzny układ, adrenalina przepływająca przez ciało przed i w trakcie pokazu oraz uchodząca zaraz po nim, aplauz zachwyconych widzów i radość z faktu dania dobrego show. Tak jest uzależniające!