sobota, 27 grudnia 2014

Był sobie klimat...


Są miejsca, po odwiedzeniu których, ma się nadzieję, że niebawem się tam wróci i wszystko będzie takie samo, że nic się nie zmieni. Myśli się, że będzie można znowu tam usiąść i odpocząć od codzienności. Choć na moment móc cofnąć się do historii, tej niezwykle burzliwej, ciekawej i wciągającej, przenieść się do innego świata. Jednak wtedy właśnie dostaje się kopa od losu. 



Boże Narodzenie. Pogoda nie zapowiadała się najlepiej, bynajmniej nikt nie wierzył w atak zimy, a co najwyżej niekończące się opady deszczu, które już od rana jakby chciały nas zniechęcić do wyjazdu. Może matka natura miała racje strasząc nas w ten sposób, próbując przekonać do zmiany planów. Jednak nie dałam za wygraną i zadecydowałam - jedziemy.



Pierwszym celem podczas tego wyjazdu był bastejowy zamek szlachecki w Węgierce, do którego pojechałam rowerem 29 września, jednak był on wtedy tak zarośnięty, że nie udało mi się podejść bliżej. Tym razem w końcu się udało. Brak liści, trawy i pokrzyw ułatwia sprawę. Choć nie było co za wiele oglądać, bo niewiele z niego zostało, dodatkowo od wewnątrz jest zalany wodą, to i tak cieszę się, że udało mi się go zobaczyć jeszcze w tym stanie, bo jak sie ktoś za niego nie weźmie, to niedługo już w ogóle nie będzie co oglądać. Następnie przeszliśmy w kierunku parku i zabudowań dworskich, gdzie do dnia dzisiejszego zachowały się dwa budynki. Jednym z nich jest spichlerz, do którego można wejść bez problemu i jest w całkiem niezłym stanie, więc zwiedzanie go na pewno wiąże się z mniejszym ryzykiem niż włażenie przez okno do zamku i próby wdrapania się jeszcze wyżej. Warto też zwrócić uwagę na liczne drzewa, które są niezwykle potężne i patrząc na nie ma się nadzieję, że nikt im nie przeszkodzi by nadal tam rosły. Jednak czas nie pozwalał się zatrzymać w tym miejscu dłużej, więc wyruszyliśmy w kierunku Żurawicy i wcale nie chodziło nam o szpital psychiatryczny, no chyba, że za parę lat będzie opuszczony, to wówczas trzeba będzie się nim zainteresować. Wracając do tematu: jak wiadomo część fortów Twierdzy Przemyśl została objęta "ochroną" - cokolwiek to słowo oznacza, a co rzeczywiście oznacza, wyjaśnię za chwilę.


Fort X "Orzechowce" pisałam już o nim w sierpniu, gdy tam byłam, gdyż czułam pewien niedosyt po tamtej wycieczce, bo miałam wrażenie, że nie zobaczyłam tego co powinnam tam zobaczyć. O ile wtedy przeszkadzał w tym ochroniarz pilnujący fortu, to teraz czekało na nas drewniane ogrodzenie (już pomijam to bagno, które zrobili), dodatkowo postawione zostały tablice informacyjne (bez informacji, ale rozumiem, jeszcze jest czas), ławeczki, oraz stojaki rowerowe typu "wyrwijkółko" - z pozdrowieniami dla osób, które mają rower z hamulcami tarczowymi. Wchodzimy do środka, a tam co? Siatka, nie pójdziemy dalej. Przechodzimy przez drewniane ogrodzenie i idziemy do wejścia do tunelu, które jest częściowo ukryte w gruzach. Wewnątrz nic się nie zmieniło, tak samo leży gruz, ale halo! Co to to na końcu tunelu?! Krata? To chyba jakiś żart!                                                            Jednak im bardziej sie zbliżamy, tym jesteśmy bardziej pewni tego, że to niestety ani żart, ani zwidy. Na szczęście chwilowo jeszcze brakuje kłódki. Wchodzimy. Naszym oczom ukazuje się uprzątnięte z gruzu wnętrze i pomalowane szarą farbą pozostałości pancerza z 1893 roku. I cały klimat poszedł w pierony. A kilka miesięcy temu siedziałam na tym ciekawie pokrytym rdzą elemencie i patrzyłam na bujną roślinność, która aktualnie została zepchana, przez co bagno jest takie, że można utonąć. Idziemy więc do kolejnego przejścia, a tam niespodzianka! Jaka? A Siatka, to już sobie poszliśmy. Nie tracąc więcej czasu i nie psując sobie bardziej humoru jedziemy do Bolestraszyc.




Fort XIII San Rideau - jeden z tych, na które warto zwrócić szczególną uwagę. Ostatnim razem byłam tam blisko rok temu. Tak jak wtedy wita nas żółta tablica z napisem "UWAGA Wejście na teren fortu zagraża życiu i zdrowiu!". Jednak już z daleka widzę, że coś jest nie tak, no nie! To nie może być prawda! I to nie to, że tak samo jak w poprzednim forcie zostało ustawione ogrodzenie, ławeczki, stojaczki i inne pierdoły, to tu dodatkowo zrobiono schody i kładkę gdzie, jak pójdziemy to na prawo siatka, na lewo siatka. Wracamy i patrzymy na jakąś głupią konstrukcje, która ma niby pokazywać dokąd sięgał fort, a w rzeczywistości to nie dość, że wygląda to kretyńsko, nie pasuje do niczego, to jeszcze nie da się zrobić normalnie zdjęć. Przed fortem została usunięta warstwa ziemi i gruzu. Ma się wrażanie, że czegoś tam brakuje. Idziemy więc do poterny z nadzieją,że choć tam nic nie pozmieniali. I początkowo wydaje się, że nie, to później w mroku można zobaczyć miejsca na tablice informacyjne. Mam obawy co do tego, że zostanie tam również zrobione oświetlenie. Wychodzimy na zewnątrz i pierwsza reakcja: no chyba ich porąbało. Ogrodzenie na 3 metry, nie wiem co oznaczające. Człowiek czuje sie jak małpa w ZOO. To przekracza wszelkie granice rozsądku, gustu i wszystkiego innego. I ta szara farba... Jeśli chcieli pokazać granice fortu to mogli ustawić betonowe słupki a nie od razu upierdzielić rusztowanie, które zasłania sam fort. Geniusze, po prostu kurde geniusze. Im dłużej tam byłam i przypominałam sobie jak ciekawym i tajemniczym obiektem był fort San Rideau, to ogarniał mnie coraz większy smutek, bo to co było już nie wróci, a będzie tam tylko coraz gorzej. Usunięcie warstwy ziemi nie było złe, aczkolwiek te pieprzone rusztowania aż proszą się o pomstę do Najwyższego. Jakiemu cymbałowi przyszedł taki pomysł do głowy to ja nie wiem, chyba po pijaku te projekty robił, bo fantazje to miał wspaniałą. 


Nie tracąc czasu jedziemy dalej, do miejsca gdzie ostatnim razem zatrzymała mnie straż graniczna. Byłam wtedy w złym momencie, bo przez konflikt na Ukrainie zostały wzmożone kontrole, dlatego nie mogłam zwiedzić do końca tego obiektu, przez co nie dawał mi on spokoju i czułam, że muszę tam wrócić. 





 Fort XV "Borek"- nareszcie. Jednak zauważamy żółte tabliczki i szarą farbę - ich znak rozpoznawczy. Jakby nie patrzeć to trochę się zmieniło od czasu mojej ostatniej wizyty w tym miejscu, parking, ławeczki, ten sam zestaw co w poprzednich fortach. Tu całe szczęście nie porobili durnych rusztowań, ogrodzeń i innych rzeczy. Chyba, że jeszcze to zrobią - odpukać! Koszary zmieniły nieco wygląd: poprawiony dach, pozamykane okna, zaczęte tynkowanie ściany wewnątrz. Czy ten fort jak i tamte poprzednie zostanie skomercjalizowany? Mam nadzieję, że nie, bo planuje wkrótce znów się tam udać. Miejsce bardzo ciekawe, nie tak łatwo do niego trafić. Jedyny minus to to, że znajduje się on tuż przy granicy, więc przy wędrówkach trzeba się pilnować. Choć jak dotąd trafiam na samych miłych strażników, którzy nie utrudniają życia, a nawet pomagają. "Borek" jak na chwilę obecną jest spokojnym, mało popularnym i ciekawym fortem, mam ogromną nadzieję, że tak zostanie. Bardzo ładna okolica, idealna do wędrówek, spokojnie można wybrać się na piechotę do fortu "Salis Soglio", uważanego za najładniejszy fort Twierdzy Przemyśl. Co mnie dziwi i zastanawia, jest to najczęściej odwiedzany fort, a mimo to nie prowadzone są tam żadne prace mające na celu zabezpieczyć obiekt. Barierki się ruszają, a atrapa barierki jest gorsza niż jej brak, dodatkowo fort znajduje się on przy samej granicy, więc nawet bardziej przy nim przydałyby się jakieś ogrodzenia, które dokładnie wyznaczałyby teren dokąd można spokojnie iść. Tak czy inaczej trzeba mieć ze sobą dokumenty, bo praktycznie zawsze zostaniemy o nie poproszeni przez straż graniczną. Dodatkowo w forcie tym zimują nietoperze, które jak wiadomo są chronione, więc w okresie zimowym nawet wskazane byłoby założenie krat w miejscach w których się znajdują, żeby ludzie się tam nie plątali. Tabliczek informacyjnych nie ma, nietoperze są schowane w szczelinie, przy kilku osobowej grupie temperatura szybko wzrasta, a jak wiadomo nawet niewielka zmiana temperatury potrafi wybudzić te niezwykłe ssaki, co w okresie hibernacji może się skończyć dla nich tragicznie. 


Fort I "Salis Soglio" na chwilę obecną zaliczam do najbardziej klimatycznych obiektów Twierdzy Przemyśl, do tej wycieczki był nim fort "San Rideau", ale cała magia tego miejsca, gdzieś zginęła z chwilą, gdy podjęto tam prace konserwatorskie. Nie wiem czy chcę tam jeszcze kiedyś wrócić, czy lepiej zachować wspomnienia z mojej pierwszej wycieczki w to miejsce, gdy jeszcze było dzikie, troche trudne i może niebezpieczne. Już niebawem w fortach objętych projektem zapewne pojawi sie jakiś gość w budce i będzie sprzedawał bilety i  pamiątki, ale czy wszystko w tych czasach trzeba robić debiloodporne? Czy wszystko koniecznie, na siłę trzeba komercjalizować? Czy wszystko musi być dostępne dla wszystkich? Czy to właśnie magia zwiedzania tych miejsc nie polega właśnie na tym, że bywa trudno i czasem niebezpiecznie? One w ówczesnej postaci przyciągały fascynatów historii, teraz będą przyciągały niedzielnych turystów, którzy wpadną na chwile po obiedzie, zobaczą, pojadą i zapomną. A jak jakiś kretyn ma sobie coś zrobić to nawet te zabezpieczenia mu nie pomogą. Spieszmy się zwiedzać forty w swej pięknej, dzikiej formie, niedługo takie obiekty pozostaną tylko wspomnieniem... 

sobota, 20 grudnia 2014

Roztocze - wyjątkowa, kraina, w której każdy, za każdym razem może poczuć się odkrywcą

W dzisiejszych czasach coraz trudniej jest o tereny dzikie i jeszcze nie do końca poznane. Jednym z niewielu takich ocalałych obszarów w Europie jest Roztocze. Ta wyjątkowa kraina zachwyca, ale i nierzadko przeraża. Niezwykła przyroda, zabytki, obiekty militarne i bogactwo kulturowe – to tylko niewielka część tego, co można tam zobaczyć, przez co, to wszystko tworzy wspaniałą całość . A kto raz się tam wybierze i poczuje ten klimat, będzie tam wracał.

Nie da się w skrócie opisać ogółu tych rozległych terenów, które są wyjątkowe pod względem przyrodniczym, kulturowym, ale mają też bogatą historię i warto zaznaczyć, że jest to chyba jedyna w Polsce kraina geograficzna, którą w większości zajmują obszary chronione. Nie można pisać o jednym, nie pisząc o drugim, a streszczenie charakterystyki Roztocza nierzadko mija się z celem. Po jednym dniu tam spędzonym mogłaby spokojnie powstać książka, dlatego tym razem skupię się na niewielkiej jego części czyli Starym Bruśnie, oraz drogi prowadzącej do tego miejsca, drogi, która obfituje w wyjątkowe obiekty, które zadowolą każdego, kto lubi miejsca nieco mroczne i kryjące wiele tajemnic.



Ze Starych Oleszyc wybieramy drogę na Cieszanów, a dokładniej do wsi Nowe Sioło. Znajduje się tam zrujnowany dwór obronny z XIX wieku, który powstał na miejscu wcześniejszego obiektu, jest otoczony fortyfikacjami bastionowymi, charakterystycznymi dla XVII wieku. Na chwilę obecną są to najlepiej zachowane nowożytne umocnienia ziemne w okolicach Lubaczowa. Jednak z samego dworu pozostało niewiele, grozi on zawaleniem i teoretycznie jest zakaz wstępu do środka. Wewnątrz wchodzi się na własną odpowiedzialność i warto uważać co mamy pod nogami i nad głową. Będąc już na miejscu dobrze jest skupić się na piwnicach, znajdujących się pod dworem, które są bardzo duże i warto poświęcić na nie trochę czasu. Spacer wąskimi korytarzami, które miejscami są częściowo zasypane i prowadzącymi do większych pomieszczeń, dodatkowo ślady sadzy na niektórych ścianach świadczących o obecności w tym miejscu ognia, przy świetle latarki dostarczają, naprawdę mocnych wrażeń. Jednak dla osób rozsądnych watro polecić spacer po otaczającym dwór parku i fortyfikacjach ziemnych.Kiedy jedziemy na roztocze pierwszy raz, dodatkowo nie znając dokładnie położenia niektórych obiektów, które chcemy zobaczyć, lub gdy nie mamy pojęcia czego się tam spodziewać, najlepiej wybrać się tam wczesną wiosną, kiedy nie ma jeszcze liści na drzewach lub późną jesienią – pozwoli to na łatwiejsze namierzenie części obiektów. Przemierzając te tereny można czuć się nieswojo ze względu na brak obecności ludzi, dlatego idąc przez te lasy trzeba pamiętać, że jest się zdanym tylko na siebie. Trzeba pamiętać o tym, że żyją tam również dzikie zwierzęta i niezależnie od sytuacji, musimy zachować spokój. Należy założyć wygodne obuwie i odzież, przystosowane do chodzenia po lesie na przełaj, bo wydreptane przez ludzi ścieżki praktycznie nie istnieją, a przetarte przez zwierzęta szlaki, nie zawsze prowadzą tam, gdzie byśmy chcieli. Warto przypomnieć, że tereny miejscami są podmokłe i nieuniknione będzie przeskoczenie, lub przejście przez rzekę, więc trzeba mieć to na uwadze. Wybierając się do lasu dobrze jest mieć ze sobą jakąś kurtkę chroniącą przed strzyżakami – czyli bardzo natrętnymi i uciążliwymi owadami, z którymi spotkanie jest nieuniknione. Z dodatkowego wyposażenia trzeba zabrać latarkę, kompas i mapę, lub GPS, oraz nóż. Nie można zapominać też o prowiancie, oraz wodzie na drogę, ponieważ wędrówka po tych terenach spokojnie zajmuje parę godzin. Dobrze jest też być uzbrojonym w aparat, ponieważ idąc tam, będzie wiele okazji do robienia zdjęć.

Jadąc na Roztocze warto wybrać drogę prowadzącą przez Stare Oleszyce. Znajduje się tam opuszczona i choć z zewnątrz niepozorna, to niezwykle piękna cerkiew z 1913 roku. Do dziś zachowały się w niej cenne polichromie. Kopuła od wewnątrz ozdobiona jest postaciami aniołów, warto też zwrócić uwagę na malowidła przedstawiające czterech ewangelistów przy których są ich symbole: Marek – lew, Łukasz – wół, oraz Jan – orzeł, zachowane są w dobrym stanie, niestety postać Mateusza z towarzyszącym mu uskrzydlonym człowiekiem uległa prawie całkowitemu zniszczeniu.
Wewnątrz znajduje się ambona, oraz chór na które można wejść po schodach. Cerkiew po wojnie nie była użytkowana, aktualnie mimo, że miały zostać tam podjęte prace remontowe mające na celu zabezpieczenie obiektu przed niszczeniem – nic tam się nie dzieje. Do środka można wejść bez problemów, obok znajduje się stary cmentarz oraz murowana dzwonnica. Miejsce to robi ogromne wrażenie zarówno na miłośnikach obiektów sakralnych, ale i każdego, kto się tam uda. 


Zbliżając się do celu, można zauważyć coraz częściej pojawiające się przydrożne krzyże, oraz kapliczki charakterystyczne dla tego regionu. Dojeżdżamy do Nowego Brusna, tym samym jesteśmy już blisko. Po prawej stronie powinna ukazać się jedna z najstarszych w tym regionie cerkwi, która groziła zawaleniem, jednak w ostatnim czasie znalazły się środki na jej remont. Po 1947 roku obiekt ten przeszedł na własność Skarbu Państwa, co doprowadziło do jej dewastacji. Następnie starano się o skreślenie jej z listy zabytków, a tak właściwie o jej rozebranie. Jednak na początku lat 90 XX wieku zaczęto jej remont, który został przerwany. Następnie przeprowadzono remont zastępczy. Przez dość długi czas cerkiew zabezpieczano poprzez podpieranie jej z każdej strony. Jednak patrząc na postęp prac, można stwierdzić, że wszystko idzie w dobrym kierunku i już niedługo cerkiew będzie można zobaczyć w nowej, bezpiecznej dla zwiedzających, odsłonie.


Mijamy cerkiew, jedziemy jeszcze kawałek i skręcamy w lewo, w drogę szutrową przy której jest tabliczka kierująca na ośrodek jeździecki. Mijamy zabudowania, po lewej stronie drogi znajduje się krzyż, zostawiamy tam samochód – jesteśmy w Starym Bruśnie. Skręcamy w leśną drogę, którą szybko dojdziemy do cmentarza, na którym w lecie trwały prace konserwatorskie, podczas których zabezpieczono zabytkowe nagrobki. Ten widok potrafi zaskoczyć, szczególnie, gdy nie zna się historii tego miejsca. A historia tych regionów jest burzliwa i trudna, ale jadąc na roztocze trzeba się z nią zapoznać, by zrozumieć wiele rzeczy. Nagrobki zostały wykonane przez miejscowych kamieniarzy, a materiał pozyskiwali z pobliskiego kamieniołomu, najstarsze z nich pochodzą z początków XIX wieku. W lesie można znaleźć też miejsce po cerkwi z 1906 roku, przy jej fundamentach znajdują dwa krzyże, jeden upamiętnia jej budowę, a drugi 950 rocznicę chrztu Polski.

Idąc dalej leśną drogą dojdziemy do rzeki Brusienki, przez którą trzeba się przeprawić na drugą stronę. Widoczne są tam znaczne ślady działalności bobrów. Powalone drzewa pokryte mchem, bogata roślinność, ogromne paprocie i niezwykle czysta woda, sprawia, że można poczuć się jak w innym świecie. 
Po drugiej stronie rzeki, znajdują się ruiny kaplicy św. Mikołaja, z pod której wybija źródło, tuż przy niej znajduje się również krzyż. Kierując się cały czas pod górę, po pewnym czasie natrafi się na kamieniołom. W jego okolicach można znaleźć pozostałości budynków i maszyn. Następnie ponownie wracamy do lasu, rozglądając się za bunkrami, których w tych okolicach nie brakuje i ponownie kierujemy się do Brusienki, zmierzając do jej początku. Przy najbliższej okazji przechodzimy na drugą stronę rzeki i kierujemy się prosto, po pewnym czasie powinniśmy dotrzeć do drogi i Polanki Horynieckiej. Przechodzimy przez pole ogrodzone pastuchem elektrycznym, zmierzając ku wzgórzu Hrebcianka, gdzie z łatwością natrafimy na ślady Linii Mołotowa. Do bunkrów wchodzimy tylko i wyłącznie z dobrą latarką, ponieważ jest tam ciemno, a wystające elementy mogą być bardzo niebezpieczne. Warto też dobrze ocenić swoje umiejętności przy schodzeniu na niższe kondygnacje ponieważ, powrót już nie jest taki łatwy.