sobota, 11 czerwca 2016

Śmieciowy problem w Bieszczadach

Bieszczady to nie tylko góry. Ktoś, gdzieś napisał, że w Bieszczady jedzie się tylko raz, a później się tylko wraca. I nie mogę się z tym nie zgodzić. Jest w nich coś takiego, że kiedy człowiek nie był tam przez dłuższy czas, one zaczynają nas wzywać. Wtedy nie pozostaje nic innego - trzeba jechać. 

Najlepiej po górach chodzi mi się o świcie, kiedy nie ma nikogo, choć czasem można spotkać ludzi - podobnych do nas, których spotkanie na szlaku jest wręcz czymś miłym i  dającym nadzieje, że w tym co robimy nie jesteśmy sami. I absolutnie nie zmierzam do tego, że osoby chodzące po górach za dnia są złe. Każdy chodzi jak lubi, a że dzienna zmiana jest znacznie liczniejsza niż nocna, to logiczne jest, że prawdopodobieństwo wystąpienia jakiegoś skretyniałego osobnika wzrasta.

W góry jadę dla ciszy, spokoju i samotności. Tego by przemyśleć wszystkie swoje problemy, cele i przełamać kolejne bariery. Nie ma, że sie nie chce, choć zazwyczaj się nie chce. Wyjazd o północy po to by dojechać na miejsce przed 3 rano, gdzie na miejscu jest zimno, ciemno, czasem mgliście i szybko ruszyć w góry by zobaczyć wschód słońca - tej części do przyjemności bym nie zaliczyła. Jednak ten moment, kiedy wschodzi słońce jest na tyle wyjątkowy, że wynagradza wszystko. 

Tym razem naszym celem padła Tarnica. Akurat te okolice nie kojarzą mi się za dobrze, głównie ze względu na to, że jest to szczególnie oblegany szczyt w Bieszczadach, ale będąc tam w zimie niestety nawet tej góry nawet nie zobaczyłam, nie mówiąc już o jakichkolwiek innych widokach. Warunki zapowiadały się wyśmienite, ekipa w składzie Patrycja, Karolina, Leny i Tomek była gotowa, więc czemu nie - schodów widzieć nie będe, bo będzie ciemno. 

Niestety rzeczywistość okazała się dla nas o wiele bardziej brutalna. W skrócie: SCHODY, SCHODY, SCHODY - ja pier****! Szło się mozolnie, ciężko i można było sobie graby połamać. Oj zdecydowanie wolę góry w zimowej odsłonie. Idąc i narzekając rozmyślaliśmy, kto wpadł na tak kretyński pomysł. Chodakowska? Lewandowska? No raczej nie Mel B. Co jak co, ale dziewczyny - pośladki będziecie mieć podniesione do góry i twarde jak skała! Robiło się coraz jaśniej, a my klęliśmy na to dzieło samego szatana, które nie pasowało do tego krajobrazu. W końcu Przełęcz Krygowskiego i biegiem po schodach na szczyt, nawet nie myśląc o tym, żeby się gdzieś wypieprzyć z aparatem w ręce. 

UDAŁO SIĘ!

Pusto, ani żywej duszy. To takie wyjątkowe, wręcz dziwne, na szczycie, który zazwyczaj jest wypełniony do granic możliwości. Pozostało zrobić zdjęcia, nacieszyć się spokojem i widokami, choć temperatura i wiatr niekoniecznie do tego zachęcały, Leny jak to Leny wypatrzył butelkę i zaczął po nią złazić, żeby ją zabrać, ale to co tam znalazł delikatnie mówiąc zaskoczyło nas wszystkich.



Znicze, wkłady, flaga papieska... jakieś domysły? Tak, to pozostałości po Drodze Krzyżowej, która odbywa się co roku na Tarnicę. Jak podaje esanok.pl przewinęło się tam blisko 6 tysięcy turystów. Jak można było zobaczyć z fotek, które dodawali uczestnicy, lazło to jak stado baranów nie tylko wyznaczoną ścieżką, A teraz uwaga kolejna informacja tym razem z bieszczadzka24.pl, która dotyczyła wytycznych dla turystów - oto fragment: Straż Parkowa będzie karać wszystkich, którzy będą używać urządzeń nagłaśniających tj. megafonów, tub itp. BdPN przypomina również, że będzie surowo karać za pozostawianie na swoim terenie zniczy i zaśmiecania terenu. Co również można było zobaczyć na zdj jeden megafon na pewno był. A co ze zniczami i zaśmiecaniem terenu? Mówiąc wprost worek czy też folia ze śmieciami (obecnie trudno stwierdzić) został po prostu pieprznięty za ogrodzenie. Ktoś powie mi jakim cudem zostało to niezauważone? Dlaczego BdPN zezwala na organizację Drogi Krzyżowej, gdzie część uczestników to po prostu bydło, a utrudnia organizację Biegu Rzeźnika, który w bardzo pozytywny sposób promuje Bieszczady, w porównaniu do marszu na Tarnicę. 

Choć po górach chodzę krótko, to od zawsze byłam przekonana, że do nich trzeba podchodzić z szacunkiem. A ludzi prawdziwie wierzących przyciąga cisza i spokój, która pozwala kontemplować, rozmawiać sam na sam z Bogiem. Kościół, co niejednokrotnie się można było przekonać, ma gdzieś przyrodę, zwierzęta, a góry wykorzystuje do celów które nijak się mają do WIARY i POZNANIA. Jeśli już jest organizator tego festynu to powinien zapewnić porządkowych, którzy pozbierają śmieci po swoich braciach i siostrach. Choć w sumie nie potrafię zrozumieć po jaką cholerę znicze w górach. Chyba nie jestem w wystarczającym stopniu wierząca, by pojąć sens organizacji takich wydarzeń. By poczuć ten klimat. Dla mnie patrząc pod kątem duchowości już większy przekaz ma Bieg Rzeźnika, bo tam to naprawdę trzeba mieć wiarę, by go ukończyć ;)  Po za tym nie powinno się zabraniać osobom, które kochają przyrodę, dbają o czystość, kontaktu z górami! Można wprowadzić limit uczestników, osoby odpowiedzialne za czystość, ale te same zasady powinny dotyczyć Drogi Krzyżowej! Dlaczego impreza religijna ma mieć jakieś przywileje? Po za tym czymże jest nawet te 2 tys uczestników rozstrzelonych na trasie przy 6 tysiącach pielgrzymów idących w grupach? 

Po powrocie do domu wrzuciłam zdj na grupę Bieszczady na Fb... o tu. Ciekawa byłam rozwoju wydarzeń. Po części mnie zadowolił, ale jednak nie zaspokoił, więc sprawy nie zostawię.

 

Wracając do tematu wyprawy...
zeszliśmy SCHODAMI na dół do Przełęczy Krygowskiego i znowu SCHODAMI do Przełęczy Goprowskiego, gdzie w okolicach wiaty spotkaliśmy pierwszych dwóch wędrowców i jak się okazało już ostatnich aż do czasu powrotu w to samo miejsce, tylko nie ma się co dziwić skoro na Tarnicy byliśmy po 4.  A później już zaczęła się najprzyjemniejsza część, czyli droga na Halicz - coś pięknego! Wspaniałe widoki, spokój, śpiew ptaków i szum wiatru. W porównaniu do pierwszej części ta szła bajecznie lekko i przyjemnie. Na Haliczu, krótka drzemka, bo wiatr zdmuchiwał człowieka z ławki. Zaczynało wiać coraz bardziej, więc postanowiliśmy wrócić tak jak przyszliśmy, bo było po prostu pięknie... aż do fragmentu ze SCHODAMI. A teraz do czego zmierzam: patrząc tak obiektywnie - przecież to więcej szkody jak pożytku. Dlaczego? Na zdrowy rozum:
  1. Coś co było już stabilne, udreptane, zostało zastąpione czymś nienaturalnym w tym środowisku. Czymś co niby miało powstrzymywać wypłukiwanie ziemi, gdyż kamienie podobno były zbyt niebezpieczne - a raczej ludzie zbyt leniwi i nieuważni więc leźli obok, co dzieje się nadal. 
  2. Schody się wypłukały, więc obecnie są tak samo niebezpieczne jak kamienie, a może i bardziej, bo albo trzeba skakać z belki na belkę, co nie zawsze jest wykonalne, bo nie mają one żadnej regularności, raz jest stopień na 1 krok, innym na pół kroku, kolejnym na dwa, więc stojąc na jednym trzeba postawić krok za belkę na wypłukany stopień, co tylko utrudnia wejście, a w nocy już całkiem. 
  3. Kamienie obok schodów leżą i się marnują zamiast być na schodach. taki stabilny kamyk na którym można stanąć byłby fajny. 
  4. Belki kiedyś zgniją - trzeba będzie znowu wszystko rozbabrać i je wymienić? Czy nie łatwiej było jakoś poprawić ten jak to ujmują "gruz" tak by szło się wygodniej?
  5. No i na koniec rzecz oczywista: Do pogorszenia sytuacji przyczyniały się też powtarzane, co roku masowe wejścia na rozmiękczone mokre szlaki w okresie wielkanocnym. - esanok.pl

Apel na koniec, jeśli już idziesz na Drogę Krzyżową, bo czujesz taką potrzebę, to masz obowiązek zabrać ze sobą swoje śmieci, podnieść z ziemi to co zostało przez kogoś rzucone na ziemię, a w sytuacji, kiedy zobaczysz, że ktoś śmieci - po prostu dać mu w mordę.
(to samo dotyczy normalnych turystów!)

A teraz część przyjemniejsza: chciałabym pozdrowić Ryszarda Maciosa i jego małżonkę.
Mam nadzieję, że się kiedyś jeszcze spotkamy ;)

Galeria zdjęć jak zwykle gdzieś niedługo na Nowe Oblicze :)