Tak... bo po co w ogóle spać? Zamiast marnować cenne godziny, zrobiłam co miałam zrobić, o 3 wypiłam kawę i wyruszyłam w kierunku Rzeszowa. Ptaki już śpiewały, powoli zaczynał robić się dzień. Jechało się dobrze. Nawet bardzo dobrze. Na miejsce dotarłam przed czasem, zrobiłam kilka zdj, po czym uznałam, że lepiej będzie to nagrywać. Na rynku panowała bardzo miła atmosfera, ogromna ilość biegaczy i też spora liczba osób, dla których piątek jeszcze trwał.
Może ktoś kojarzy tego faceta w białej koszulce po lewej? Nie? W takim razie odsyłam do jednego z jego filmików na yt: https://www.youtube.com/watch?v=XS3MkXoXJeo
Ponownie nawiązując do tych, dla których piątkowa impreza jeszcze trwała... otóż znalazło się dwóch śmiałków, którzy dzielnie pokonali spory kawałek drogi wraz z pozostałymi uczestnikami maratonu (jeden z nich widoczny po prawej na zdj poniżej), w sumie rozruszali całe towarzystwo, bo nie sposób było się z tego nie śmiać ;)
A ja jechałam sobie dalej, myślę: co mi tam do Tyczyna niedaleko, oni biegną ja jadę - to co nie dam rady?
Rower co prawda średnio sprawny, szosą jechało się dobrze, ale gdy zaczął się teren... po prostu magia! Dobrze chociaż, że piękne tereny i widoki wynagradzały mi tą mękę z moim rowerem, który przez znaczną część trasy musiałam targać za sobą...
Ale takie widoki przed 5 rano - bezcenne.
I cóż więcej. Impreza bardzo fajna, uczestnicy strasznie sympatyczni. Trasa ciekawa - przynajmniej ten odcinek z Rzeszowa do Tyczyna, dalej już szczerze mówiąc mi się nie chciało "jechać". A w przyszłym roku może wystartuję?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz