czwartek, 9 lipca 2015

Dziki wojownik atakuje!


Jak już obiecałam jakiś czas temu, miałam napisać coś o planach związanych z bieganiem. A więc, o dziwo po biegu w Łańcucie nie zrezygnowałam z tej formy aktywności - co mnie bardzo dziwi, a co jest jeszcze bardziej zaskakujące to fakt, że mimo iż mam już sprawny rower, to wolę się przebiec niż przejechać. Jeszcze zaledwie miesiąc temu, gdyby mi ktoś powiedział, że taka sytuacja będzie miała miejsce to bym go wyśmiała. Jak to się stało, że bieganie mnie tak wciągnęło - pojęcia nie mam! Cieszy mnie to bardzo, ponieważ zawsze uważałam, że nie jest to dla mnie, nie umiem biegać, nie dam rady, bla, bla, bla... takie pierdzielenie za które teraz powinnam sobie dać w łeb, bo w pewnym sensie żałuje zmarnowanego czasu. Bardzo blisko domu mam świetne trasy, które są bezpieczne i bardzo ciekawe. Owszem nie należą do najłatwiejszych jednak to chyba to sprawia, że nadal to robię. Świadomość tego, że ćwiczę na odcinku Ultramaratonu Podkarpackiego mobilizuje dość mocno i w pewnym stopniu sprawia, że bardziej wierzę w swoje siły i w to, że może mi się udać. Tak żartuję od pewnego czasu, że wystartuję w Biegu Rzeźnika, kto wie - może się uda. Co prawda raczej nie w przyszłym roku, ale może kiedyś? Na pewno chciałabym spróbować swoich sił w maratonie. 40 km - brzmi lepiej niż 5 km - prawda? Taka okazja nadarzy się już z październiku, jednak o starcie podejmę decyzję dopiero w połowie sierpnia. Jak będę pewna, że przeżyję ten dystans to wystartuje, jak nie to jeszcze poczekam i nic na tym nie stracę. Z planów na kolejny sezon to jeszcze ciekawi mnie Survival Race i Spartan Race - na pewno w którymś wystartuje, bo za bardzo mnie to kusi. Zobaczymy jak to będzie, już nie mogę się doczekać, jednak póki co - ćwiczymy!


Wracając do treningów: ostatnie upały średnio zachęcały do biegania, ale trzeba być twardym! Postanowiłam więc sprawdzić swoją wytrzymałość w tych jakże piekielnych warunkach i udałam się na mały trening niewiele po godzinie 12. Temperatura mówiła jasno - siedź w domu na dupie, a nie biegania się zachciewa, chyba, że biegniesz po udar. Jednak udałam się powolutku w kierunku lasu, gdzie oczywiście przywitał mnie przyjemny chłód. Słychać było piły, więc uznałam, że pewnie obcinane są gałęzie przy drzewach, które zostały ostatnio wycięte. W ramach bezpieczeństwa ze ścieżki zaczęłam się przebijać na przełaj co okazało się bardzo słuszne, gdyż tyle co udało mi się podbiec i w miejscu gdzie byłam zaledwie moment wcześniej padło drzewo. I nawet to, że mogło by być ze mną słabo, to fakt, że wycinka trwa w najlepsze wyprowadziła mnie lekko z równowagi. Zawsze uważałam, że w Lasach Państwowych są jakieś regulacje ile można drzew na danym terenie wyciąć, tu z tego co widzę przez ostatnie tygodnie leci wszystko po kolei. Już pomijam że droga jest rozwalona, ścieżki po których jeździłam rowerem raczej do końca wakacji pozostaną nieprzejezdne a bieganie tam to istna przeprawa, gdzie nie trudno się uszkodzić, o czym sama się przekonałam. Przeniosłam się więc na asfalt, miejsce z pozoru bezpieczne, po którym nieszczególnie lubię biegać, gdyż szybko mnie nudzi, dlatego też postanowiłam wrócić dłuższymi skrótami do domu, przez fajny szutrowy odcinek. Już na samym początku zaniepokoiły mnie znaki o pracach drogowych. No bez jaj! Będzie asfalt? Żar leje się z nieba, a w pobliżu brak jakiejkolwiek szansy na cień. Próbuję więc jak najszybciej pokonać ten odcinek by dostać się do drogi głównej z której czeka mnie jakieś 15 min biegu do domu. Organizm jakoś sobie radził z panującymi temperaturami, choć w pewnym momencie zaczęłam się obawiać, czy biegnięcie nie jest zbyt ryzykowne. Nie poddając się, wręcz przyspieszam, by jak najszybciej dotrzeć do domu, pod prysznic. O stanie w jakim dotarłam na miejsce chyba nie muszę pisać, bo to raczej każdy sobie może wyobrazić. Jednak uważam, że było warto, głównie ze względu na to, że mniej więcej poczułam w jakich warunkach mogę biec. 

Tego dnia czekała mnie jeszcze wycieczka do Rzeszowa z którego następnie wróciłam autobusem tylko do Tyczyna by trzasnąć sobie jeszcze o 22 piąteczkę. Lekki truchcik, bo miałam nieodpowiednie buty, więc bez spiny. Na 1,5 km od mojego domu, natrafiłam na "małą" przeszkodę jaką okazał się dziki wojownik narąbany jak szpak. Osobnik ten rzucał się pod koła samochodów, wykrzykiwał jakieś buntownicze hasła i wymachiwał łapskami oraz tobołkiem, który targał w ręce. Od mieszkańców dowiedziałam się, że policja już jedzie, więc mimo początkowych chęci, że przebiegnę jakoś koło niego, stwierdziłam, że jest to tak nieobliczalny obiekt, że ja już wolę poczekać na policję. Nie trwało to długo, dzięki czemu mogłam już na spokojnie kontynuować powrót do domu. 

Przede mną wiele pracy. Trzeba wzmocnić nie tylko ciało, ale i psychikę, choć to, co wiele osób się nie raz przekonało jest bardzo silne. Jednak jeśli faktycznie uda się, że wystartuję w maratonie, będę tam biec na silnej woli a nie na sile mięśni, bo formy do tego czasu nie zrobię. Jednak nie zniechęcam się, motywacja jest silna.
Byle do przodu, bo warto! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz