Pomysł wyjazdu w Bieszczady... no dobra co ja pisze. Bieszczady to Bieszczady i generalnie każdy kto raz ich skosztował wie o co chodzi i tłumaczyć nie muszę. A kto nie był i tak nie zrozumie, ale czytać dalej może, bo może próbować zrozumieć.
A więc kolejna część z serii Głupich Pomysłów Rudej: wyjedźmy o 23, na 2 będziemy na miejscu, to akurat na spokojnie sobie wyjdziemy na szczyt i zobaczymy wschód słońca. Taak, to właśnie to. Oczywiście grupa przystała na mój pomysł, bo co się samce będą przeciwstawiać babie jak mają ją tylko jedną. I tak pojechaliśmy, droga mijała dość spokojnie i bezproblemowo, choć jak zwykle się zgubiliśmy, co chyba już nikogo zbytnio nie dziwi, ale któż by się tam takimi głupotami przejmował: 20 km w te czy w inną stronę - kto bogatemu zabroni? Prawda? Jak wiadomo świat w nocy wygląda całkiem inaczej, wręcz zaskakująco, nawigacja i GPS też często zaskakują nawet bardziej! Jako, że jesteśmy już uodpornieni na tego typu przygody, więc skrzyżowania których nie ma ani na mapach, ani na nawigacji przyjmujemy ze stoickim spokojem - bo czy nam się gdzieś kurde spieszy? Gdyby nam się spieszyło to nie jechalibyśmy 40 - letnią Dacią, logiczne chyba?
Tak więc jedziemy sobie, jedziemy... cieszymy się pięknym mrokiem i praktycznie pustkami na drogach, tyły się alkoholizują - jest dobrze. Praktycznie już jesteśmy u celu i widzimy samochód po lewej i charakterystyczne urządzenie wykorzystywane przez odpowiednie służby w celu zatrzymania podejrzanych - tych bardziej i tych mniej - do kontroli. Grzecznie zjeżdżamy i dowiadujemy się, że jesteśmy na miejscu - dobrze wiedzieć! Jak się okazało, mapy bez dostępu do Internetu przestały działać i tak byśmy sobie jechali dalej do Ustrzyk Górnych. Panowie Celnicy po ujrzeniu naszego nieogarnięcia i wylegitymowaniu nas, zalecili by poczekać jeszcze chwilę nim wyruszymy w góry. W sumie słusznie, bo kto normalny idzie w góry o drugiej nad ranem? Tak więc czekamy w tym chłodzie, ubrani jak na ciepły wieczór w Rzeszowie, bo po co się ubierać ciepło jak u nas w dzień ma być odczuwalna prawie 40°C a w górach zaledwie 10 stopni mniej. Godzina dość szybko zleciała i wyruszyliśmy na ten "wulkan", który nas tak gnębił od ostatniego wyjazdu w Bieszczady. Dość szybko, by zdążyć na wschód i akurat ten etap można doskonale opisać słowami piosenki Wiewiórka na Drzewie - Ofiarom trenera Klausa.
Boli ręka boli głowa bolą plecy boli noga ale wyścig nadal trwa...
Łagodne i przyjemne podejście na początku, później okazało się dość fajnym, stromym odcinkiem, które naprawdę potrafi dać dobrze w dupsko, szczególnie jeśli nie ma się wprawy w chodzeniu po górach. Osobiście łatwiej mi się tam podbiegało niż szło, ale ja ostatnio jestem dziwna.
O! Caryńska! Coś ty mi krwi napsuła
Eh! Caryńska! Zabrałaś siły me
Mam juz dośc udręki tej mocy we mnie coraz mniej...
I szczyt 1297 m.n.p.m.! I znów nie udało się! Do trzech razy sztuka.
Jednak na szczycie spotykamy prawdziwego Człowieka Bieszczad, który dodaje takiego klimatu, że ten wschód staje się nieważny - i tak jest pięknie!
Leżymy i rozkoszujemy się tym niezwykłym widokiem otaczających nas gór, tym spokojem, który już za kilka godzin pójdzie w niepamięć, wraz z chwilą, gdy uderzą w Bieszczady sezonowi turyści w klapeczkach i pseudo sportowych strojach świecących na kilometr tandetą i sztucznością, absolutnie niepasującą do tego miejsca. Ja rozumiem, że istnieje moda na pokazywanie jak najwięcej i tego, że na zdjęciach trzeba wyglądać jak najlepiej, by wzbudzić zazdrość u znajomych na fejsie, ale widząc ludzi uderzających w góry w full tynku na twarzy, spodeneczkach spokojnie mogących robić za stringi, klapkach, sandałach, balerinach... to aż czasami prosi się o pomstę do Najwyższego.
Choć nie mam dużego doświadczenia w chodzeniu po górach, bo jakby nie patrzeć dopiero zaczynam, to moje osobiste odczucie mówi, że do takich miejsc trzeba podchodzić z pokorą i szacunkiem. Pomimo tego, że Bieszczady nie są wysokie i jakoś szczególnie trudne, to ignorowanie ich jest delikatnie rzecz ujmując - głupotą. Korzystajmy z nich zatem mądrze, a jeśli ktoś nie potrafi tego pojąć, to szczerze zachęcam do pozostania w swoim domu, lub udania się na plażę w celu leżakowania z browarem w jednej i telefonem w drugiej ręce, by na bieżąco na neta leciały kolejne fotki z serii: "to moja dupa, to mój cycek, to dupa mojego faceta, to jakaś inna dupa, a to piwerka, o i fajeczkę sobie palę"... - dziękuję za uwagę.
Więcej zdjęć jak zwykle na Nowe Oblicze na Facebooku w albumie Bieszczady.
Czytasz moje teksty i chcesz więcej? Klikaj +1, żebym wiedziała, że ma to sens ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz