wtorek, 10 listopada 2015

Bukowe Berdo - lekcja pokory

Często odczuwamy potrzebę odpoczynku, oderwania się od rzeczywistości. Móc na moment odetchnąć od tego codziennego zgiełku, tego chaosu, który nas otacza. Chyba najlepszym miejscem do tego są góry. Jesień - idealna pora by udać się na Bukowe Berdo.


Tego dnia nawet zmiana czasu na zimowy nam zbytnio nie pomogła. Poranek był dla wszystkich stosunkowo ciężki, choć jak wiadomo dla jednych bardziej, natomiast dla drugich mniej. Jednak jak ciężko by nie było, myśl o tym, że znów wejdzie się na połoniny, poczuje ten klimat i ujrzy wspaniałe widoki, niezwykle motywuje.


Na miejsce udało się dotrzeć bezproblemowo, wyruszyliśmy jeszcze w czołówce, przed innymi, bez tłoku. Na początku tylko my i las. Pogoda była wspaniała: ciepło i słonecznie. Kolory wręcz zachwycały. Las zapowiadał wyjątkowo przyjazne warunki marszu. Jednak im bliżej otwartej przestrzeni, tym zaczęliśmy odczuwać to, że jednak tak łatwo tym razem nie będzie. Co to na nas, doświadczonych i wytrzymałych na skrajne warunki pogodowe piechurów! A tak na poważnie, przekonani, że nic gorszego jak zamieć śnieżna w styczniu nas nie spotka, szliśmy dalej ku górze. Niestety z każdym krokiem kończyło się słońce, ciepło i widoczność. I mogło by się wydawać, że w sumie już po wycieczce, bo co najlepsze zostało stracone, ale zabawa dopiero się zaczęła. Skoro już przejechaliśmy tyle kilometrów, by wejść na szczyt, znowu poczuć ten klimat, odpocząć, to w żadnym wypadku nie możemy w tym momencie zawrócić. Niezależnie od panujących warunków zawsze można dostrzec jakieś pozytywy i z nich korzystać. Nawet wbrew pozorom wiatr, który chce nas przewrócić może okazać się fajny, gdy poddajemy mu się niczym skoczek narciarski, bądź próbujemy złapać stabilną pozycję chcąc zrobić w miarę ostre zdjęcie, do którego nikt nie miałby zarzutów, że było robione po pijaku. Trudne zadania są najlepsze! Chyba coś już na ten temat kiedyś pisałam. W połowie drogi doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu się spinać i walczyć o to by dotrzeć na Tarnicę, gdyż ją możemy zaatakować w grudniu, czy też styczniu jak będą zaspy po pas i mniejsza ilość ludzi na szlakach. Nie widzieliśmy sensu iść dalej na siłę dla samego faktu zdobycia szczytów, bo skoro i tak nic nie było widać - to po co? Wymijanie się w bagnie z licznymi grupami turystów wcale nie jest przyjemne. Rzecz, która nas bardzo zaskoczyła, to to, że mimo tak paskudnej pogody ludzie pchali się dalej. Przygotowani bardziej lub też mniej, ale szli, mimo wiatru, który niósł ze sobą gęstą mgłę, która szybko osadzała się na ubraniach, zimna i właściwie braku widoczności. Często powtarza się, że Bieszczady są niepozorne, ale nie wolno ich lekceważyć, bo pogoda bywa nieprzewidywalna, a ludzie niestety to ignorują. Turyści myślą, że jesienią i zimą góry można obskoczyć w adidaskach, bluzie, ewentualnie jakąś lekką kurtkę na to - jak w lecie, ale tak nie jest! I to trzeba zaznaczyć! Nawet my będąc całkiem porządnie przygotowani, woleliśmy zawrócić i nikt z nas nie uznaje tego jako porażkę. Lepiej brnąć dalej w nieznane, w kiepskich warunkach, jeśli nie widać poprawy pogody, a wręcz jej pogorszenie, czy przejść mniej kilometrów, zrobić parę przyzwoitych ujęć i spokojnie wrócić na dół do samochodu, w którym jak się okazuje padł akumulator i co gorsza nikt nie jest tym faktem przejęty, bo i po co? Na dole ciepło i słonecznie, nie to co tam wyżej, aż chce się zostać!

Czytając ten krótki tekst zapewne zastanawiasz się skąd taka nagła zmiana nastawienia? Otóż grunt to umieć w odpowiedniej chwili odpuścić. Nie iść na ślepo w wymyślonym przez siebie kierunku, warto spojrzeć na to co podpowiada nam otoczenie i z tego korzystać. Olewając takie wskazówki sami sobie utrudniamy życie, bo bardzo często są one trafne a nadzieja bywa złudna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz