Ciągły pęd. Żądza zdobycia coraz wyższego stanowiska, sławy, pieniędzy. Gonimy za tym wszystkim bez opamiętania, bez jakichkolwiek granic, bo tu nie może być w dzisiejszych czasach granic. Człowiek jest po to by pracował, najlepiej jak najwięcej za jak najniższą stawkę. Człowiek nie ma myśleć, nie ma mieć poczucia wolności, chęci oderwania się od tego wszystkiego, odpoczynku.
Chyba każdy pragnie duchowej stabilizacji, która sprawia, że mamy ochotę budzić się rano ze świadomością tego, że będzie dobrze. Może jest trudno, ale wszystko się jakoś ułoży. Ktoś, kiedyś, kiedy jeszcze nie znałam gór i w ogóle jeszcze nie chodziłam po nich powiedział mi, że Bieszczady mają w sobie coś co przyciąga osoby z problemami. To miejsce ucieczki, gdzie można się ukryć i jakoś przeżyć, uporządkować sobie w głowie wszystkie te sprawy, które nie pozwoliły wieść dalej tego życia. Wtedy jeszcze nie pojmowałam do końca wagi tych słów. Bieszczady wydawały mi się miejscem takim jak każde inne, mającym swój urok, ale nic po za tym. Z każdym kolejnym wyjazdem uświadamiam sobie jak bardzo się myliłam.
Jeden, krótki wyjazd sprawił, że zakochałam się w tym miejscu. Nie sprawiły tego widoki, bo ich nie było. Zarówno warunki jak i widoczność tego dnia były na tyle złe, że powinny mnie wręcz zniechęcić. A to był dopiero początek mojej przygody z tym miejscem. Wizyta, która w znacznym stopniu odmieniła moje życie, bo to był początek mojej ucieczki, przed wtedy jeszcze stosunkowo łatwym życiem.
Każda kolejna wizyta w Bieszczadach owocowała w nowe sytuacje, nowe znajomości, nowe historie. Z każdą chwilą analizowałam kolejne sprawy i wiele z nich stawało się jaśniejszych. Przestawały być ważne obowiązki, to co powinnam, co wypada, czy o czymś nie zapomniałam. Góry i czasami towarzyszące marszowi wspaniałe widoki napawały mnie poczuciem tego, że mam swoje miejsce, gdzie mogę choć na moment zapomnieć o wszystkim i zastanowić się jaka jest moja rola w tym świecie. Czego chcę, a co robię i czy to co robię sprawia mi jakąkolwiek przyjemność, lub poczucie spełnienia. Poznawałam też kolejne dramaty ludzkie, przy których moje problemy stawały się nijakie, bądź nawet znikały. Czymże, są moje problemy. Młodej dziewczyny, wiodącej wygodne życie, która nigdy nie chodzi głodna, nie musi się przed nikim ukrywać, bać o swoje życie, lub co i gorsza o życie swoich najbliższych. Historie tych ludzi odcisnęły na mnie swego rodzaju piętno z którym teraz żyje mi się niekoniecznie łatwiej, a twarze tych ludzi pozostaną w mojej pamięci na zawsze. Często w tych sytuacjach miałam ochotę zaproponować pomoc, choć wiedziałam, że nic nie mogę zrobić, mogłabym jedynie zaszkodzić. Jedyna forma pomocy w tamtej chwili, która okazywała się najlepszym wyjściem była rozmowa, a oni sami nie mając nic byli najbardziej pomocnymi osobami, kiedy byłam w potrzebie.
Czytając to zapewne tak jak ja, siedzisz wygodnie, w ciepłym miejscu i ciekaw jesteś zakończenia historii. A jego nie ma. I nie wiem czy kiedykolwiek dane mi będzie spotkać te osoby drugi raz. W dniu Wigilii Bożego Narodzenia mam tylko nadzieję, że są bezpieczni i nawet w ich beznadziejnej sytuacji istnieje iskierka nadziei na to, że ich los się nieco odmieni na lepsze, bo przeżycia jednej tej osoby można by podzielić conajmniej na kilka. W czasie świąt zamiast skupiać się na rodzinie i tych całych świątecznych rytuałach, myślę o Ludziach Bieszczad. Z chęcią bym uciekła na ten czas i dołączyła do nich. Nie potrafię cieszyć się z tych świąt. Ich magia zanika z każdym rokiem, a sama nie odczuwam jej od bardzo dawna. Towarzyszy im za duży chaos, przepych i tandeta, kiedy to powinny być czasem spokojnego spotkania z rodziną, przemyśleń i wspomnień. I nie ważna jest ilość dań na stole, czy placków na talerzu, to tylko chwilowa przyjemność o której zapomnimy najpóźniej kilka dni po świętach. Narzekamy na brak dostatku, kiedy to panuje w tym dniu przepych! A to nie godzi się w moim systemie wartości. Pora więc w smutku przeżyć kolejne święta z nadzieją, że lada moment uda się znów uciec od tego wygodnego życia.
Spokojnych świąt.
Każda kolejna wizyta w Bieszczadach owocowała w nowe sytuacje, nowe znajomości, nowe historie. Z każdą chwilą analizowałam kolejne sprawy i wiele z nich stawało się jaśniejszych. Przestawały być ważne obowiązki, to co powinnam, co wypada, czy o czymś nie zapomniałam. Góry i czasami towarzyszące marszowi wspaniałe widoki napawały mnie poczuciem tego, że mam swoje miejsce, gdzie mogę choć na moment zapomnieć o wszystkim i zastanowić się jaka jest moja rola w tym świecie. Czego chcę, a co robię i czy to co robię sprawia mi jakąkolwiek przyjemność, lub poczucie spełnienia. Poznawałam też kolejne dramaty ludzkie, przy których moje problemy stawały się nijakie, bądź nawet znikały. Czymże, są moje problemy. Młodej dziewczyny, wiodącej wygodne życie, która nigdy nie chodzi głodna, nie musi się przed nikim ukrywać, bać o swoje życie, lub co i gorsza o życie swoich najbliższych. Historie tych ludzi odcisnęły na mnie swego rodzaju piętno z którym teraz żyje mi się niekoniecznie łatwiej, a twarze tych ludzi pozostaną w mojej pamięci na zawsze. Często w tych sytuacjach miałam ochotę zaproponować pomoc, choć wiedziałam, że nic nie mogę zrobić, mogłabym jedynie zaszkodzić. Jedyna forma pomocy w tamtej chwili, która okazywała się najlepszym wyjściem była rozmowa, a oni sami nie mając nic byli najbardziej pomocnymi osobami, kiedy byłam w potrzebie.
Czytając to zapewne tak jak ja, siedzisz wygodnie, w ciepłym miejscu i ciekaw jesteś zakończenia historii. A jego nie ma. I nie wiem czy kiedykolwiek dane mi będzie spotkać te osoby drugi raz. W dniu Wigilii Bożego Narodzenia mam tylko nadzieję, że są bezpieczni i nawet w ich beznadziejnej sytuacji istnieje iskierka nadziei na to, że ich los się nieco odmieni na lepsze, bo przeżycia jednej tej osoby można by podzielić conajmniej na kilka. W czasie świąt zamiast skupiać się na rodzinie i tych całych świątecznych rytuałach, myślę o Ludziach Bieszczad. Z chęcią bym uciekła na ten czas i dołączyła do nich. Nie potrafię cieszyć się z tych świąt. Ich magia zanika z każdym rokiem, a sama nie odczuwam jej od bardzo dawna. Towarzyszy im za duży chaos, przepych i tandeta, kiedy to powinny być czasem spokojnego spotkania z rodziną, przemyśleń i wspomnień. I nie ważna jest ilość dań na stole, czy placków na talerzu, to tylko chwilowa przyjemność o której zapomnimy najpóźniej kilka dni po świętach. Narzekamy na brak dostatku, kiedy to panuje w tym dniu przepych! A to nie godzi się w moim systemie wartości. Pora więc w smutku przeżyć kolejne święta z nadzieją, że lada moment uda się znów uciec od tego wygodnego życia.
Spokojnych świąt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz