Czasami trudno jest nadążyć za zmianami w naszym życiu i niezależnie czy tego chcemy czy nie, jesteśmy zmuszeni nieustannie za nimi podążać. Czasami zastanawiam się czy bunt w wielu przypadkach ma sens. Ciągłe utrudnianie sobie zadania. Udowadniania, że da się inaczej, nie tak jak wszyscy. Pochłania to masę energii, którą można by spożytkować inaczej, chociażby na tworzenie tych zmian. Do niektórych decyzji trzeba dojrzeć, by je zrozumieć. Do niektórych wystarczy się napić i następnego dnia z towarzyszącym nam moralniakiem dojść do takich samych wniosków, do jakich można by dojść będąc w górach. To dla mnie wciąż niepojęte, że góry wyciągają ze mnie całe zło, najgorsze emocje i wypuszczają nową osobę, która już następnego dnia zostanie na nowo zepsuta. Te cholerne czasy i ciągła pogoń sprawiają, że przestajemy żyć. Stajemy się machinami, które działają na wyznaczonych przez kogoś zasadach. I to nie byłoby najgorsze. Natłok obowiązków sprawia, że zapominamy o samorealizacji. Często słyszę wymówki "w moim wieku to nie wypada", "to za późno", "minął ten czas", "mam rodzinę", lub "trzeba się ustatkować" - czy aby na pewno są to przeszkody do tego aby dążyć do bycia lepszym? Dlaczego ludzie się ograniczają? Prowadzą szarą, bezsensowną egzystencję: wstać, iść do roboty, wrócić, TV, spać... okej, żony i matki muszą doliczyć do tego prowadzenie domu i dzieci. Przykre. Skąd ta chęć u tak wielu osób, by w bardzo młodym wieku kończyć swoje życie na rzecz wejścia w schemat? Tak jest łatwiej? Naprawdę? Czy tak łatwo jest utrzymać dom i rodzinę za najniższą krajową, spoko, ma wzrosnąć, mimo wszystko życzę dużo zdrowia i powodzenia. Dlaczego w tych czasach tak mało jest osób chętnych poznania świata? Mamy takie możliwości, stosunkowo bezpieczne czasy a ludzie zamiast z tego korzystać - uciekają. Fajnie jest pojechać za granicę. Zarobić dużo stosunkowo szybko i łatwo. Wrócić lub też nie. I czuć ten niedosyt, że u nas tak nie ma. Za mało kasy, ciągle za mało, a chce się więcej! Naturalny, ludzki odruch. Wiecznie mało. Dobrze jest mieć tyle, by nie martwić się, co włożyć do garnka, czy wystarczy na zapłacenie rachunków, leki w razie choroby, karmę dla psa no i jakby się dało cokolwiek odłożyć - luksus. A tak serio to logicznym jest dla mnie mieć, ale po to by to sensownie spożytkować, a nie mieć by mieć. Jaka jest radość z życia, kiedy na koncie mamy nawet siedmiocyfrową sumę, a siedzimy jak ten dziad i nie mamy się do kogo odezwać, bo nawet pies nas olał, bo nie mieliśmy się kiedy nim zająć, choć ten pies i tak jest naszym jedynym, ostatnim przyjacielem. Nigdy nie miałam zaufania do ludzi, bo jeśli już może być coś złego na tej ziemi, jest tym właśnie człowiek. Zwierzęta nie są z natury złe, choć zdarzały się sytuacje, kiedy chciały wyrządzić mi krzywdę, ale wynikało to bezpośrednio z wcześniejszej winy człowieka. Pies podobno upodabnia się do swojego właściciela. Patrząc w te ślepia moich bestii pisząc to, nie wiem co o tym myśleć. Może lepiej nie myśleć, bo co kolejny to bardziej ułomny na komendy, a za to bardziej zachłanny na wolność, indywidualizm i poznawanie świata.
Każdy z nas ma jakąś przeszłość, każdy popełnił błędy. Ten co ryzykował więcej i się nie bał wiadomo, że ma ich na swoim koncie więcej. Szkoda, że zamiast patrzeć na to, czego człowiek się dzięki temu nauczył, wyciąga się stare syfy na światło dzienne. Tak, to też ludzka natura.
Pytanie: Lepiej być nikim? Człowiekiem, który nie zaryzykował, nie spróbował niczego, nie zmienił, lub nawet nie próbował zmienić czegokolwiek w swoim życiu? Czy człowiekiem, który próbuje, upada, życie go kopie po dupie, ale jednak ma jakiś bagaż doświadczeń i przeżyć?
Pomyśl, co jest lepsze dla Ciebie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz