czwartek, 5 maja 2016

Słów kilka o tym jak w potrzebie możesz liczyć tylko na siebie

W końcu ktoś mi zarzuci, że wpisy na blogu pojawiają się tylko wtedy, kiedy  jestem wkurzona i chcę zwrócić uwagę na pewne problemy - będzie miał słuszność. Choć uważam się za osobę stosunkowo spokojną, cierpliwą i w miarę wyrozumiałą (wszystko w granicach rozsądku), to niekiedy trafiają się sytuacje, w których szlag mnie jasny trafia, więc dzieci niech lepiej tego nie czytają, a dorośli niech wybaczą wulgaryzmy pojawiające się w tym tekście, ale inaczej po prostu się nie da!

To już nie pierwszy przypadek kiedy pod Przemyślem trafiam na zwierzę potrzebujące pomocy i fajnie jakby udzielili jej fachowcy z odpowiednim sprzętem i doświadczeniem, a nie ludzie dysponujący zaledwie dużymi chęciami i jakąś tam wiedzą, choć jak już się znów przekonałam ci drudzy przez to, że chcą - mogą więcej. Jedna z sytuacji, takich ciekawszych i poważniejszych z którymi miałam styczność, to znalezienie na forcie "Optyń" żbika, który nie bardzo reagował na ludzi obok siebie i był ogólnie w kiepskim stanie, gdyby nie ogon, pewnie wzięłabym go za normalnego kota i wpakowała do samochodu. Aby się upewnić co zamierzam łapać zadzwoniłam do koleżanki z Fundacji Felineus, która zawsze dobrą radą poratuje. Dziewczyny z fundacji szybko ustaliły, że to żbik i podały mi namiary na słynną lecznicę Ada w Przemyślu. Dodzwoniłam się, sprawę zgłosiłam. Niby mieli to zgłoszenie sprawdzić, ale na tym się skończyło, bo niestety o historii żbika nic mi więcej nie wiadomo. Dobra, rozumiem, stwierdzili, że robię ich w ciula, bo jak do żbika podeszłam, to niemożliwe...


1 maja - oczywiście wszystko pozamykane, ludzie zmuszeni udać się gdzieś indziej niż do sklepów na zakupy ruszają to tu - to tam. Jednakże na opuszczonej cegielni nie ma nikogo i chyba dawno nikogo nie było, a nawet jeśli był to wątpliwe jest to, że normalny człowiek zagląda do studzienek w poszukiwaniu jakiegoś tajemniczego wejścia... mniejsza o to. Jako, że my nigdy nie mieściliśmy się w normie, chłopaki namierzyli uwięzionego jeża. Przystąpiliśmy więc do akcji ratunkowej.



Stan jeża niestety nie był za ciekawy, czuć było już w dłoniach to, że musiał tam chwile siedzieć, bo był za lekki, pazury miał starte, palce i nos obdarte i trochę połamanych igieł. Nie bronił się, nie fuczał, tylko był taki w sumie sflaczały. Padła decyzja, by znów szukać pomocy u Fedaczyńskich. 



Między kolejnymi telefonami jeż został napojony i zmuszony do spożycia dżdżownicy, co przyszło mu dość opornie, ale grunt, że poszło. Stwierdziliśmy, że nie będziemy czekać dłużej, a on i tak na cegielni nie zostanie, bo było tam za dużo miejsc, gdzie nadal mógł wpaść, więc został spakowany do torby na aparat i wyruszyliśmy z nim w drogę. Tak też natrafiliśmy na schronisko dla zwierząt w Orzechwcach, więc już pojawiła się radość, że jeż w spokoju chociaż miskę wody i karmę dla kota dostanie. A tu - mówiąc potocznie - chuj. Na wstępie dostaliśmy opierdol, że w ogóle raczyliśmy zadzwonić do bramy i zmusić opiekuna do wyjścia. Po drugie dostaliśmy opierdol, że dupę zawracamy jeżem, skoro nie mamy żadnych papierów na niego, że schronisko ma go przyjąć, mamy sobie dzwonić do Fedaczyńskich, a skoro nie odbierają to mamy problem. Po trzecie gość podsumował, że oni weterynarza nie mają, jeża nie przyjmą i nawet nie dostanie od nich miski z wodą i żarciem, a argument, że nie chcemy wieźć jeża do Rzeszowa, bo to kawał drogi, jakoś do niego nie trafiał - spoko! Gratuluję podejścia do sprawy! A niech ich szlag trafi. To już ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości by wzięli tego jeża i chociaż dali tej wody i parę granulek karmy, a w nocy pod las wynieśli. Gdzie tam, osoba zajmująca się bezdomniakami, ma w dupie los osłabionego zwierzęcia, bo żeśmy papieru nie dali. No po prostu ja pierdolę. Naprawdę? Ciekawe czy jakbyśmy przywieźli zdychającego psa zareagowaliby podobnie - no pewnie tak, skoro nie ma kwitka...

Do Fedaczyńskich się nie dodzwoniliśmy, w sumie mnie to nawet zbytnio nie zdziwiło, bo w końcu święto. Wieźć go do Rzeszowa w takim stanie - nie było sensu. Stres spowodowany długą drogą mógłby jeszcze bardziej zaszkodzić niż pomóc, choć przynajmniej ja zagwarantowałabym mu schronienie i odpowiednie żarcie w opór aż do powrotu do sił. Postępując ZGODNIE Z PRAWEM jeż został tylko przewieziony w bezpieczne miejsce na skraj lasu z dala od dróg i tam pozostawiony. Albo przeżył, albo go coś zeżarło. Przynajmniej próbowaliśmy. 


Ale to nie koniec! Następnego dnia napisałam do lecznicy Ada z zapytaniem, czy są jeszcze jakieś miejsca w Przemyślu, gdzie można szukać ratunku w takich przypadkach, bo kto jak nie oni może mi udzielić lepszej odpowiedzi w tej sprawie, no kto? No to macie - screen po prawej. Ja rozumiem, że telefon ratunkowy w święta mógł nie działać, rozumiem, że tego żbika mogli wziąć na głupi żart. Ale żeby ich przerosło odpisanie na niezbyt skomplikowane pytania? Fakt, że było już po godzinie 22, ale żeby do tego stopnia? Szkoda, bo liczyłam jednak na profesjonalizm. Podanie kontaktu? Jakąś radę, albo nawet link odsyłający do jakiejś treści, jakby im się pisać nie chciało. No ale... może za dużo bym chciała. Może za dużo wymagam. Może i jestem cholerną idealistką, przez co później siedzę i się wkurwiam, że liczyłam na czyjąś pomoc zamiast działać sama. Ale chociaż w tych kwestiach, kwestiach ratowania życia, pomagania innym, zawsze liczę na to, że jednak są dobrzy ludzie, z powołaniem, dla których przyjemnością i radością byłoby wystawienie miski z karmą - te parę granulek to tak dużo? Zwykły prosty gest - to zbyt wiele?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz