W końcu ktoś mi zarzuci, że wpisy na blogu pojawiają się tylko wtedy, kiedy jestem wkurzona i chcę zwrócić uwagę na pewne problemy - będzie miał słuszność. Choć uważam się za osobę stosunkowo spokojną, cierpliwą i w miarę wyrozumiałą (wszystko w granicach rozsądku), to niekiedy trafiają się sytuacje, w których szlag mnie jasny trafia, więc dzieci niech lepiej tego nie czytają, a dorośli niech wybaczą wulgaryzmy pojawiające się w tym tekście, ale inaczej po prostu się nie da!
To już nie pierwszy przypadek kiedy pod Przemyślem trafiam na zwierzę potrzebujące pomocy i fajnie jakby udzielili jej fachowcy z odpowiednim sprzętem i doświadczeniem, a nie ludzie dysponujący zaledwie dużymi chęciami i jakąś tam wiedzą, choć jak już się znów przekonałam ci drudzy przez to, że chcą - mogą więcej. Jedna z sytuacji, takich ciekawszych i poważniejszych z którymi miałam styczność, to znalezienie na forcie "Optyń" żbika, który nie bardzo reagował na ludzi obok siebie i był ogólnie w kiepskim stanie, gdyby nie ogon, pewnie wzięłabym go za normalnego kota i wpakowała do samochodu. Aby się upewnić co zamierzam łapać zadzwoniłam do koleżanki z Fundacji Felineus, która zawsze dobrą radą poratuje. Dziewczyny z fundacji szybko ustaliły, że to żbik i podały mi namiary na słynną lecznicę Ada w Przemyślu. Dodzwoniłam się, sprawę zgłosiłam. Niby mieli to zgłoszenie sprawdzić, ale na tym się skończyło, bo niestety o historii żbika nic mi więcej nie wiadomo. Dobra, rozumiem, stwierdzili, że robię ich w ciula, bo jak do żbika podeszłam, to niemożliwe...
To już nie pierwszy przypadek kiedy pod Przemyślem trafiam na zwierzę potrzebujące pomocy i fajnie jakby udzielili jej fachowcy z odpowiednim sprzętem i doświadczeniem, a nie ludzie dysponujący zaledwie dużymi chęciami i jakąś tam wiedzą, choć jak już się znów przekonałam ci drudzy przez to, że chcą - mogą więcej. Jedna z sytuacji, takich ciekawszych i poważniejszych z którymi miałam styczność, to znalezienie na forcie "Optyń" żbika, który nie bardzo reagował na ludzi obok siebie i był ogólnie w kiepskim stanie, gdyby nie ogon, pewnie wzięłabym go za normalnego kota i wpakowała do samochodu. Aby się upewnić co zamierzam łapać zadzwoniłam do koleżanki z Fundacji Felineus, która zawsze dobrą radą poratuje. Dziewczyny z fundacji szybko ustaliły, że to żbik i podały mi namiary na słynną lecznicę Ada w Przemyślu. Dodzwoniłam się, sprawę zgłosiłam. Niby mieli to zgłoszenie sprawdzić, ale na tym się skończyło, bo niestety o historii żbika nic mi więcej nie wiadomo. Dobra, rozumiem, stwierdzili, że robię ich w ciula, bo jak do żbika podeszłam, to niemożliwe...
1 maja - oczywiście wszystko pozamykane, ludzie zmuszeni udać się gdzieś indziej niż do sklepów na zakupy ruszają to tu - to tam. Jednakże na opuszczonej cegielni nie ma nikogo i chyba dawno nikogo nie było, a nawet jeśli był to wątpliwe jest to, że normalny człowiek zagląda do studzienek w poszukiwaniu jakiegoś tajemniczego wejścia... mniejsza o to. Jako, że my nigdy nie mieściliśmy się w normie, chłopaki namierzyli uwięzionego jeża. Przystąpiliśmy więc do akcji ratunkowej.
Stan jeża niestety nie był za ciekawy, czuć było już w dłoniach to, że musiał tam chwile siedzieć, bo był za lekki, pazury miał starte, palce i nos obdarte i trochę połamanych igieł. Nie bronił się, nie fuczał, tylko był taki w sumie sflaczały. Padła decyzja, by znów szukać pomocy u Fedaczyńskich.
Między kolejnymi telefonami jeż został napojony i zmuszony do spożycia dżdżownicy, co przyszło mu dość opornie, ale grunt, że poszło. Stwierdziliśmy, że nie będziemy czekać dłużej, a on i tak na cegielni nie zostanie, bo było tam za dużo miejsc, gdzie nadal mógł wpaść, więc został spakowany do torby na aparat i wyruszyliśmy z nim w drogę. Tak też natrafiliśmy na schronisko dla zwierząt w Orzechwcach, więc już pojawiła się radość, że jeż w spokoju chociaż miskę wody i karmę dla kota dostanie. A tu - mówiąc potocznie - chuj. Na wstępie dostaliśmy opierdol, że w ogóle raczyliśmy zadzwonić do bramy i zmusić opiekuna do wyjścia. Po drugie dostaliśmy opierdol, że dupę zawracamy jeżem, skoro nie mamy żadnych papierów na niego, że schronisko ma go przyjąć, mamy sobie dzwonić do Fedaczyńskich, a skoro nie odbierają to mamy problem. Po trzecie gość podsumował, że oni weterynarza nie mają, jeża nie przyjmą i nawet nie dostanie od nich miski z wodą i żarciem, a argument, że nie chcemy wieźć jeża do Rzeszowa, bo to kawał drogi, jakoś do niego nie trafiał - spoko! Gratuluję podejścia do sprawy! A niech ich szlag trafi. To już ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości by wzięli tego jeża i chociaż dali tej wody i parę granulek karmy, a w nocy pod las wynieśli. Gdzie tam, osoba zajmująca się bezdomniakami, ma w dupie los osłabionego zwierzęcia, bo żeśmy papieru nie dali. No po prostu ja pierdolę. Naprawdę? Ciekawe czy jakbyśmy przywieźli zdychającego psa zareagowaliby podobnie - no pewnie tak, skoro nie ma kwitka...
Do Fedaczyńskich się nie dodzwoniliśmy, w sumie mnie to nawet zbytnio nie zdziwiło, bo w końcu święto. Wieźć go do Rzeszowa w takim stanie - nie było sensu. Stres spowodowany długą drogą mógłby jeszcze bardziej zaszkodzić niż pomóc, choć przynajmniej ja zagwarantowałabym mu schronienie i odpowiednie żarcie w opór aż do powrotu do sił. Postępując ZGODNIE Z PRAWEM jeż został tylko przewieziony w bezpieczne miejsce na skraj lasu z dala od dróg i tam pozostawiony. Albo przeżył, albo go coś zeżarło. Przynajmniej próbowaliśmy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz